Tytuł relacji nawiązuje do trasy podróży po Azji, rozpoczynającej się w południowym Wietnamie i po drodze była też jedna noc w Bangkoku…
„Kurczaków” na pewno nie przebiję, ale też chciałem podzielić się relacją z krótkiej podróży po Azji Południowo-Wschodniej
:) Wyprawa nie była aż tak bardzo budżetowa, kto wie, czy jeszcze zawitam w ten region świata, więc czasem można sobie było pozwolić. Poza tym podróżowałem z drugą osobą, więc przynajmniej koszty hoteli można było na dwoje podzielić. Muszę na początku wspomnieć, że jestem zwolennikiem raczej szybkiego podróżowania, nie zatrzymując się zbyt długo w jednym miejscu. Pomysł na trasę podróży zrodził się po znalezieniu ciekawych biletów w Etihad, na trasie Wiedeń – Düsseldorf – Abu Zabi – Ho Chi Minh oraz Bangkok – Abu Zabi – Berlin. Cena wyniosła ok. 1900 zł (można było znaleźć nawet około 1750 zł, ale w terminie, który mi nie pasował).
Czyli zwiedzamy Wietnam, Kambodżę i Tajlandię. Na każdy kraj średnio po 5 dni. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to śmiesznie krótko, dla mnie idealnie
:) Podróżowaliśmy w dniach 6-23.11.2014. Dzieki temu, że po drodze było święto, plus dodatkowy dzień urlopu za 1 listopada, zużyłem tylko 10 dni urlopu. Zaczynamy...
6.11.2014 Katowice – Wiedeń – Düsseldorf Pierwszy etap podróży to przejazd na lotnisko w Wiedniu. PolskiBus nie wchodził w grę, bo musielibyśmy jechać dzień wcześniej i czekać do wieczora na lot (18:55). Wybraliśmy pociąg z Katowic (coś ok. 120 zł) o 9:30, na miejscu miał być po 14. Potem pomyślałem, że właściwie to mogliśmy wsiąść w Bohuminie, do którego mieliśmy bliżej... Nie wiem czemu, ale jakoś olałem czytanie o transporcie na lotnisko i potem upierałem się, żeby wysiąść na stacji Wien Simmering, która na mapie jest najbliżej lotniska. Błąd
;) Na szczęście bez wielkich konsekwencji, bo sporo czasu do lotu. Przed dworcem jest mały dworzec autobusowy, ale bez połączenia na lotnisko... Przynajmniej żadnego logicznego. Z pomocą spotkanej na przystanku Austriaczki wsiedliśmy do autobusu na stację kolejową w Schwechat, a stamtąd już tylko 2 przystanki na lotnisko. Pierwszy lot odbyliśmy do Düsseldorfu na pokładzie A320 linii Niki. Na przesiadkę mieliśmy tylko 40 minut, ale że lot z Wiednia wylądował nawet przed czasem, nie było żadnych problemów ze zdążeniem na lot do Abu Zabi. Przesiadka do A332 Air Berlin.
7.11.2014 Abu Zabi – Ho Chi Minh W Abu Zabi wylądowaliśmy po 6 rano. Dojeżdżając do terminalu można było obserwować, jak pełną parą idzie budowa nowego terminalu pasażerskiego, który ma być gotowy w 2017 roku.
Lotnisko w Abu Zabi teraz
Lotnisko w Abu Zabi w 2017
Znowu przesiadka, tym razem do A332 linii Etihad. Po około 7 godzinach lotu wylądowaliśmy w Ho Chi Minh.
Wiza do Wietnamu Można ją załatwić przed wyjazdem w ambasadzie, ale jest to i droższe, i bardziej kłopotliwe (niepotrzebna podróż do Warszawy). Wizę można otrzymać także po przybyciu na teren Wietnamu, ale tylko na trzech międzynarodowych lotniskach. Jeśli ktoś chce wjechać drogą lądową musi załatwić sobie wizę wcześniej. Aby uzyskać wizę na lotnisku, trzeba wcześniej przez jednego z pośredników postarać się o promesę wizową. Ja korzystałem z http://vietnamvisapro.net/, więc mogę ich polecić (wyszło po $9 na osobę, przy większych grupach jeszcze taniej). Po wypełnieniu formularza i opłacie, w ciągu 2 dni roboczych dostaniemy promesę – dokument, w którym wyczytamy, że „niżej wymienione osoby mogą wjechać do Wietnamu”. To, że na tej liście poza nami znajdą się inne nazwiska, wraz z numerami paszportów to normalne. Uzyskanie wizy zajęło nam co najmniej godzinę, mimo, że udało nam się szybko złożyć w okienku paszport, wniosek wizowy, zdjęcie i wydruk promesy. Zdjęcie podobno powinno mieć wymiary 4 x 6 cm, ale to jest po prostu ich wymiar zdjęcia paszportowego. Nasze wymiary (3,5 x 4,5 cm) też są w porządku. Za wizę jednokrotnego wjazdu na miesiąc zapłaciliśmy $45.
Nareszcie. Legalnie jesteśmy w Socjalistycznej Republice Wietnamu! Najtańsza opcja dojazdu do centrum to autobus, ale kursuje tylko do 18:00. Polecane taksówki to Mai Linh i Vinasun (z zaznaczeniem, żeby uważać na podróbki o podobnych nazwach). Ale ja akurat wypróbowałem Blacklane i zamówiłem dowóz do hotelu. Co prawda w wersji ekonomicznej, więc żadna super limuzyna nie podjechała. Pierwsze trzy noclegi mieliśmy w The Spring Hotel, przeciętny, trzygwiazdkowy hotel, gdzie najbardziej atrakcyjnie wygląda lobby… Po odświeżeniu się wyruszyliśmy na nocne zapoznanie z miastem. A dzień zakończyliśmy grillowaniem z Saigonem.
Opera w Ho Chi Minh
Wołowina i okra (piżmian jadalny)
Ośmiornica to jednak nie jedzenie w moim typie...
Saigon w Sajgonie8.11.2014 Ho Chi Minh Pierwszy dzień po przylocie przeznaczyliśmy na zwiedzanie Ho Chi Minh. Jeden dzień spokojnie wystarczy (a nawet pół), ponieważ nie ma tu zbyt wiele takich „typowych” atrakcji turystycznych. Na pewno takim obowiązkowym punktem jest Muzeum Pozostałości Wojennych (którego pierwotną nazwę można by przetłumaczyć jako Muzeum Amerykańskich Zbrodni Wojennych Exhibition House for US and Puppet Crimes). Wystawy odnoszą się głównie do amerykańskiej wojny wietnamskiej, ale są też eksponaty z czasów francuskich, jak na przykład gilotyna. Muzeum mimo zmiany nazwy nadal jest mocno antyamerykańskie. Wstęp kosztował chyba 15000 dongów (czyli mniej niż dolara - $1 = ok. 21000 dongów). Zawsze lubię coś wynieść z takiej wizyty (oczywiście nie chodzi o eksponaty
;) – z tej zapamiętam wystawę poświęconą „czynnikowi pomarańczowemu” Agent Orange, silną trucizną, rozpylaną, aby zniszczyć lasy, w których ukrywali się północni Wietnamczycy. Oprócz niszczenia roślinności, Agent Orange miał też katastrofalny wpływ na zdrowie ludzi, powodując zwiększoną zachorowalność na choroby nowotworowe, czy też defekty genetyczne – także wśród Amerykanów.
Muzeum Pozostałości Wojennych
Zapewne najsłynniejsze zdjęcie z wojny wietnamskiej
Innym zabytkiem jest Pałac Niepodległości (zwany też Pałacem Zjednoczenia). To tutaj 30 kwietnia 1975 roku czołg z Północy wjechał przez bramę, kończąc ostatecznie wojnę wietnamską. Cena wstępu: 30000 dongów.
Pałac Niepodległości
Na uwagę zasługuje też katedra Notre Dame, wybudowana w latach 1863-1880, pamiątka po francuskich kolonialistach.
Katedra Notre Dame
Odwiedziliśmy też chińską, taoistyczną pagodę Jadeitowego Cesarza (Jade Emperor Pagoda).
Jade Emperor Pagoda
Ale w Ho Chi Minh chyba najlepiej po prostu zrobić sobie spacer po mieście, zachwycić się zorganizowanym chaosem ruchu ulicznego (kilka milionów skuterów i motorów - zadziwiające, jak szybko można się przyzwyczaić do przechodzenia przez ulicę wśród przejeżdżających skuterów), zjeść coś lokalnego albo napić się wietnamskiej kawy. Wietnam z niej słynie, jest drugim na świecie eksporterem kawy, chociaż u nas raczej nie jest ona popularna. Ma całkiem inny smak i aromat, podawana jest razem z zaparzaczem (chyba, że z lodem, to już będzie gotowa). Nie byłem też wcześniej świadomy, że w Azji mają tak ciekawą kulturę, jeśli chodzi o kable…
Kable to po prostu sajgon…
Zwykły ruch uliczny w Ho Chi Minh
Widywało się też 5 osób na jednym motorze…
Na wieczór zostawiliśmy sobie wisienkę na torcie. Wycieczkę „z jedzeniem” organizowaną przez XO Tours. Trochę kosztuje ($72), ale nie żałuję ani jednego centa. Pomysł na wycieczkę jest taki: siadamy, jako pasażer skutera i zasuwamy przez pół miasta, zatrzymując się na jedzenie. Kierowcami w tej firmie są tylko kobiety, ubrane w tradycyjny strój (Ao Dai), z bardzo dobrym angielskim, będące też naszym osobistym przewodnikiem. Mamy okazję zobaczyć spory kawałek miasta, przejeżdżając przez bogatsze i biedniejsze części, a także przez targ w Chinatown. Na jedzenie zatrzymujemy się w trzech miejscach, zaczynając od zupy (jakiejś ze środkowego Wietnamu – nie Pho), a potem między innymi krewetki, żaby (całe, nie tylko udka), mięso kozy, kałamarnice, przegrzebki (pycha!), małże, kraby. Nie przepadam szczególnie za owocami morza, ale tutaj bardzo mi smakowało. Wszystko z nieograniczoną ilością piwa, w towarzystwie kilkunastu innych turystów. A na koniec dla odważnych możliwość zjedzenia balut. Byłem tak pozytywnie nastawiony, że skosztowałbym wtedy wszystkiego, co mi podają. Dostałem akurat taką „lajtową” wersję, już obraną ze skorupki i w jakimś dobrym sosie. Smakuje jak… hmmm.. jajko z mięsem. Całkiem dobre. Rozkrajałem jajko łyżeczką, ale na szczęście nie trafiłem na jakiś ciężki widok, na przykład głowy i dzioba kaczki
;)
Wszyscy mówią "yo!" (na zdrowie)
Balut – I did it!
Jeśli miałbym komuś polecić jedną rzecz do zrobienia w Ho Chi Minh, to byłaby to właśnie Foodie Tour z XO Tours.@boryzo Kontynuuję
:)
9.11.2014 Cu Chi 70 km na północny zachód od Ho Chi Minh znajduje się region Cu Chi, gdzie można zwiedzać tunele używane przez partyzantów z Wietkongu podczas wojny. System wydrążonych ręcznie tuneli miał ponad 200 km, do dzisiaj zachowanych jest 121 km. Do wyboru są dwa miejsca: Ben Dinh, leży bliżej Ho Chi Minh i jest bardziej zatłoczone – tam jeżdżą zorganizowane wycieczki (podobno od $5, bez biletu wstępu), tunele w tym miejscu są zrekonstruowane i także poszerzane, żeby pomieścić zachodnich turystów… Drugie miejsce to Ben Duoc, będące częścią oryginalnego systemu tuneli. Tutaj było spokojnie, nie spotkaliśmy żadnej zorganizowanej wycieczki. Z tego co przeczytałem zwiedzanie w obydwu jest podobne. Bilet wstępu: 90000 dongów. Na początku wyświetlany jest bardzo wiekowy film propagandowy, potem na makiecie przewodnik trochę opowiada. Następnie przechodzimy przez kolejne tunele – schodzimy po schodach i przechodzimy kilka/kilkanaście metrów. Czołgać się nie trzeba, ale dosyć mocno schylić (a przy moim wzroście bardzo mocno). Zazwyczaj przechodzimy do jakiejś komory, na przykład jest to sypialnia, szpital, jakaś sala narad. Kto nie da rady, może po prostu nie wchodzić i przejść górą. Jest też możliwość wejścia do jednego tunelu z bunkrem na końcu przez bardzo wąski otwór (łatwiej wejść niż wyjść, ale z małymi zadrapaniami dałem radę
;) Po drodze mijamy też rekonstrukcje pułapek stosowanych przez Wietkong oraz manufakturę sandałów, wykonywanych z opon. Na koniec do skosztowania jest tapioka – pożywienie partyzantów.
Wąskie wejście do tunelu – ja nie dam rady?
Bambusowa pułapka
Na terenie kompleksu jest też „świątynia”, a w środku wujek Ho
Dojazd do Cu Chi – Ben Duoc Sam dojazd do tuneli może być już przygodą
:) Najtańszą opcją jest skorzystanie z komunikacji miejskiej, nie jest to takie skomplikowane. W Ho Chi Minh wsiadamy do autobusu numer 13 – startuje z BẾN CV 23/9, ale na mapce Google’a możemy poszukać na jakich przystankach się zatrzymuje. Po wejściu do autobusu siadamy na miejsce, zaraz podejdzie do nas bileter, który zainkasuje zawrotną sumę 7000 dongów (trochę ponad 1 zł). Jedziemy tym autobusem ok. 1,5 godziny do końca, wysiadając na dworcu w Cu Chi. Teraz szukamy autobusu nr 79 (6000 dongów) i jedziemy nim, aż nie każą nam wysiąść (ok. 45 minut) – wiadomo, że obcokrajowiec w tych rejonach może jechać tylko w to miejsce. Przystanek jest zaraz obok wejścia na kompleks Ben Duoc. Standard autobusu znośny, bez rewelacji, ale było nawet coś na kształt klimatyzacji, więc nie było aż tak gorąco. Miejscowym to już na pewno, nie były rzadkością osoby wsiadające do autobusu w ciepłej bluzie z kapturem (w środku dnia, ponad 30 stopni).10.11.2014 Delta Mekongu – Can Tho
Następne 2 dni to wycieczka po delcie Mekongu (plus trzeciego dnia przejazd do Kambodży). Tu już w ogóle zaszalałem z kosztami, bo wybrałem dosyć drogą wycieczkę z oferty firmy Handspan ($298). Z drugiej strony to i tak jeden z tańszych turystycznych regionów świata, więc można pozwolić sobie na trochę luksusu. W Ho Chi Minh można znaleźć sporo ofert na wycieczki po delcie (także jednodniowe), ale wolałem wcześniej wyszukać coś sprawdzonego i z dobrymi opiniami na Tripadvisor. Nasza wycieczka nosiła nazwę „Mekong Waterways – Saigon to Phnom Penh). Po wymeldowaniu z hotelu w lobby czekał już na nas nasz przewodnik Quang (freelancer, pochodzący z jakiejś wioski w delcie– mogę dać namiary, jeśli ktoś potrzebuje przewodnika po Wietnamie
:) Akcent miał taki, hmm... wietnamski, jak sam mówił dlatego, że angielskiego uczył się niestety tylko od wietnamskich nauczycieli, ale dało się go zrozumieć. Poza tym mówił bardzo płynnie i byłem pod wrażeniem bogactwa słownika. Wiedziałem, że grupy w tych wycieczkach są małe, ale nie spodziewałem się, że to my będziemy całą grupą… Okazało się, że mamy prywatnego przewodnika, a na dodatek też auto z kierowcą. W ofercie Handspan chwaliło się, że trasa biegnie poza turystycznymi miejscami i rzeczywiście pierwszego dnia innych turystów widzieliśmy tylko na postoju w zajeździe.
Może wymienię atrakcje, jakie na nas czekały tego dnia: - godzinna wycieczka rowerowa po wioskach nad rzeką – łatwa trasa, bo dla skuterów drogi całe wybetonowane, tylko wąskie mostki mogły sprawiać problem. Możliwość zobaczenia wiejskich domów (zdarzały się też naprawdę bogate) i wielu różnych drzew owocowych.
Wszędzie pełno bananowców
Te już ścięte na sprzedaż
Dżakfrut – nie wiem, czy można w Polsce go dostać. Owoce mogą ważyć nawet 30kg!
Stacja benzynowa
- wizyta w rodzinie wietnamskiej na herbatę i pączki, przygotowane na naszych oczach
Wietnamskie pączki
- rejs po rzece prywatną łodzią (czyli znowu ekstra dla nas kierujący łodzią i kucharka) Życie w delcie Mekongu
Życie w delcie Mekongu 2
- lunch na łódce, dużo i bardzo dobre jedzenie, plus lokalne owoce
Od lewej wietnamski banan (krótszy i słodszy od tych „naszych”), rambutan i longan (obydwa owoce podobne do liczi)
- wizyta w cegielni – sporo ich było widać po drodze
Cegielnia
Piec do wypalania cegieł od środka
Glina do wyrobu cegieł
- przypłynięcie do Sa Dec i przejście przez lokalny targ, a także wizyta w domu znanym z powieści i filmu The Lover – tylko dla fanów, my chcieliśmy stamtąd jak najszybciej uciec, szczególnie, że pani, która nas tam oprowadzała miała raczej mało zrozumiały angielski akcent
;)
Targ w Sa Dec- między innymi rambutany, pitaje i surowe mięso…
- przejazd lokalnymi drogami do Can Tho i zameldowanie w całkiem przyzwoitym hotelu Hau Giang (chyba lepszym, niż jakikolwiek, który sam rezerwowałem na tę podróż) Can Tho to duże miasto (ponad milion mieszkańców), po zakwaterowaniu już samodzielnie zwiedziliśmy centrum miasta, razem z nocnym targiem. W małej restauracji miałem ochotę na wypróbowanie czegoś ciekawego. W menu w oczy rzuciła się pozycja „Snake”. Nie wiem jaki to był wąż, nie wiem nawet jak wyglądał w całości, bo podany był już pokrojony w cienkie paski mięsa z warzywami. Wiem, że był niesamowicie dobry!
Wąż z warzywami
Can Tho – pomnik wodza11.11.2014 Delta Mekongu – Can Tho – Chau Doc Kolejny dzień wycieczki rozpoczynamy od wizyty na pływającym targu Cai Rang. Nie byliśmy tam wcześnie rano, to pewnie tłumaczy dlaczego nie było tam zbytnio wielkiego ruchu. Właściwie to wyobrażałem to sobie inaczej, że będzie tam pełno małych łódek, wzdłuż których będziemy przepływali, a właściwie to w większości to były większe statki, więc była to raczej hurtownia, w której zaopatrują się mniejsi sprzedawcy
:) Każdy taki statek miał na długim palu wywieszony towar, który sprzedaje.
Handel kwitnie, a łodzie to często też domy, co widać po rozwieszonym praniu
Podobno na prowincji w domu są dwie najważniejsze rzeczy. Pierwsza to telewizor, a druga hamak
Naprawdę widać, że targ jest autentyczny, a nie pod turystów
Następnie podpłynęliśmy pod manufakturę makaronu ryżowego. Pokazane były wszystkie etapy wyrobu makaronu. W piecu pali się łuskami z ryżu, a popiół jest używany jako nawóz. Łuskami ryżowymi pali się także w cegielniach, o których pisałem poprzedniego dnia. Delta Mekongu to wietnamskie zagłębie ryżowe, gdzie zbiory są 3 razy w roku (przy 2 razach w innych częściach kraju).
Makaron ryżowy zaczyna jako placek
Suszy się na słońcu
I na końcu jest pocięty
Popływaliśmy to czas trochę pochodzić. Mieliśmy godzinny spacer, obserwując życie mieszkańców delty.
Znowu bananowce, a przodem idzie nasz przewodnik
Dużo dżakfrutów. Bardzo mi smakowały.
Dobra woda zdrowia doda!
Mycie naczyń w Mekongu
Po spacerze powrót do Can Tho na lunch, a potem już przejazd do Chau Doc, leżącego niedaleko granicy z Kambodżą. Tutaj dołączyła do nas para angielskich emerytów, więc w końcu mieliśmy jakieś towarzystwo. Po zameldowaniu w hotelu pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem, otrzymując jeszcze bilety na jutrzejszą podróż do Kambodży. Wyruszyliśmy na spacer po mieście, które ma około 150 tys. mieszkańców. Warto tu pamiętać o czymś przeciw komarom, bo jak powiedział nasz przewodnik miasto jest znane z dużej ich ilości. I rzeczywiście były widoczne chodząc po mieście i siedząc w restauracji. W Ho Chi Minh żadnego nie widziałem. Doszliśmy do rzeki, żeby zobaczyć pomnik ku czci jaśnie pangi i wróciliśmy do hotelu.
Chau Doc – pomnik królowej Mekongu12.11.2014 Chau Doc – Phnom Penh
Czas opuścić Wietnam drogą wodną. Według planu wycieczki po śniadaniu na przystań miała nas zawieźć taksówka. I rzeczywiście już przed hotelem na nas czekała… rowerowa taksówka. Nie była gadatliwa, poza pytaniem już w trakcie jazdy czy dostanie napiwek
;) Zostały nam resztki dongów, w sumie każdy dostał gdzieś około równowartości dolara, a my pozbyliśmy się waluty.
Taxi na „speed boat”
Łódź, którą płyniemy w stronę Kambodży dumnie nazywa się Hang Chau Express Boat. Bilet mieliśmy w cenie wykupionej wycieczki, ale gdyby ktoś chciał kupić sobie tylko taki przejazd to kosztuje $25. W cenie jest nawet jakaś torba z „lunchem”. Po jakimś czasie jeden z członków załogi ogłasza, że będzie zbierał paszporty i pieniądze. Wszyscy je oddają oprócz nas i pary Belgów. My ze stwierdzeniem, że damy sobie sami radę na granicy. Policzyli sobie $2 od każdego paszportu za jakże skomplikowaną usługę podania paszportu pogranicznikom… Jeszcze do nas takim obrażonym tonem powiedział, że jak chcemy sami to będziemy na końcu. Jakby to robiło jakąś różnicę skoro wszyscy płyniemy jedną łódką – i tak muszą czekać na wszystkich
;) Jeśli liczyć, że zebrali pieniądze od 20 osób, to $40 za podanie paszportów to ładny zarobek. Najpierw zatrzymujemy się na granicy wietnamskiej, stempel do paszportu i płyniemy dalej. Następny przystanek - granica kambodżańska. Bardzo wyluzowany posterunek na świeżym powietrzu, popijają sobie kawę z lodem. My „za karę” musimy sami dać paszporty i zapłacić. $32 – od niedawna koszt miesięcznej wizy turystycznej wzrósł z $20 do $30. A te dodatkowe $2 to „opłata manipulacyjna”, nie do pominięcia – Belgom się nie udało, choć próbowali, więc już się też nie wykłócaliśmy. Czytałem już wcześniej, że to tutaj normalne i byłem przygotowany na tę opłatę ekstra. Kolejna wiza w paszporcie i ruszamy dalej w stronę stolicy, obserwując życie nad Mekongiem. Cała podróż z Chau doc do Phnom Penh trwała ok. 5-6 godzin (włączając przejścia graniczne).
Nasz speed boat na granicy z Kambodżą
Statki mają oczy – podobno do odstraszania rzecznych demonów
Granica wietnamsko-kambodżańska – po lewej posterunek
To jeszcze moje krótkie podsumowanie odwiedzonych miejsc.WietnamHo Chi Minh:- Muzeum Pozostałosci Wojennych (15000 dongów)- Pałac Niepodległości (30000 dongów)- „Foodie tour” z XO Tours - $72, warta każdego centaTunele Cu Chi. Transport lokalnymi autobusami: 26000 dongów, wstęp: 90000 dongów Trzydniowa wycieczka „Delta Mekongu + trasnport do Phnom Penh” w Handspan - $298. 2 noclegi w dobrych hotelach ze śniadaniem, 2 lunche, wycieczka rowerowa (wizyta u wietnamskiej rodziny), wycieczka łodzią (wizyta w cegielni), targ pływający, manufaktura makaronu ryżowego, Sa Dec, Can Tho, Chau Doc, transport rzeką do Kambodży (Phnom Penh)KambodżaPhnom Penh- Pałac Królewski ($6)- masaż stóp w Seeing Hands ($7)- Killing Fields – bilet z audioprzewodnikiem $3 (dojazd tuk tukiem: $20, ale pewnie i za $15 się da)- więzienie Tuol Sleng- wycieczka rowerowa Wyspy Mekongu z Grasshopper Adventures ($39 – w cenie lunch, owoce, napoje)Siem Reap- Angkor: $20 jednodniowy bilet i $20 za obwożenie tuk tukiem (wliczone ekstra $5 za wschód)- rybne SPA - $2 za 20 minut (+piwo gratis)TajlandiaKrabi (Ao Nang)- wycieczka na Phi Phi (plażowanie, pływanie, snorkeling) – 1500 bahtówBangkok- Wielki Pałac Królewski: 500 bahtów- Wat Pho: 100 bahtów- Wat Saket (Złota Góra)- Wat Traimit (20 bahtów za zobaczenie Złotego Buddy)- Chinatown- Khao San Road i okolice- od groma centrów handlowych- jeszcze jakieś świątynie po drodze (w Bangkoku jest ich mnóstwo)Poza tym w każdym miejscu można dodać: włóczenie się
;)Wiadomo, że to był taki tylko delikatny przegląd każdego z krajów. W Wietnamie zobaczyliśmy tylko Ho Chi Minh i samo południe, więc tam jeszcze sporo do zobaczenia. Jeśli chodzi o Kambodżę to Phnom Penh i Siem Reap mi wystarczy, niekoniecznie musiałbym tu wracać. Nie znaczy, że mi się nie podobało – po prostu niekoniecznie lubię wracać w te same miejsca, szczególnie jeśli są tak daleko – tyle na świecie do zobaczenia
:) Tajlandia to ledwie dotknięta. Chcieliśmy gdzieś zobaczyć morze w trakcie podróży i Tajlandia najbardziej się do tego nadawała. Z powodów pozawakacyjnych musieliśmy też konkretnego dnia być w stolicy, czyli zwiedziliśmy tylko Krabi i Bangkok.Pierwszy pobyt w Azji uważam za bardzo udany
:)
kevin napisał:Na początku cieszyłem się, że mamy wylot o 2:00 następnego dnia, ale później to jednak nie było takie fajne chodzić w upale cały dzień, a potem wieczorem na lotnisko już bez prysznica
;)Z tego co się orientuję to na lotnisku BKK jest dostęp do prysznica
;) poza tym fajnie się czytało.
I na koniec jeszcze moje subiektywne podsumowanie „naj”
:)Najsmaczniejsze jedzenie: przegrzebki (z orzechami i sosem chili i pewnie jeszcze z czymś) w Ho Chi MinhNajgorsze jedzenie: paskudne tofu i niesmaczne sajgonki w Chau Doc – jedna podana z ekstra komarem
;)Najlepszy napój: wietnamska kawa (na gorąco i na zimno)Najgorszy napój: bardzo popularny kokosNajlepszy owoc: dżakfrut (w Wietnamie i Kambodży)Najgorszy owoc: brak, wszystkie dobre – duriana nie próbowałem
;)Najdroższy nocleg (za osobę, za noc): ok. 125 zł Aonang Princeville Resort & Spa w Ao Nang (Krabi)Najtańszy nocleg (za osobę, za noc): ok. 40 zł V&A Villa w Siem ReapNajbardziej sympatyczni: dzieci na prowincji w Kambodży wołające „hello!”Najmniej sympatyczni: cwaniaki w Bangkoku, wmawiające, że coś jest zamknięte z powodu święta…Najbardziej zorganizowane: trzydniowa wycieczka z Handspan po delcie Mekongu (jak się okazało dwuosobowa z prywatnym przewodnikiem)Największa improwizacja: bilet lotniczy do Krabi na 6:00, kupowany poprzedniego wieczora (za ok. 100 zł z bagażem) i nocleg na lotniskuNajszybciej: bus z granicy w Poipet do Bangkoku – kierowca dawał z siebie wszystkoNajwolniej: bus z Siem Reap do granicy w Poipet – wlekło się to strasznie i jeszcze dwie przerwy po drodzeNajśmieszniejsze: łaskoczące rybki w Siem ReapNajsmutniejsze: Killing Fields obok Phnom PenhNajlepsza atrakcja w Wietnamie: wycieczka na skuterach z lokalnym jedzeniem z firmą XO Tours po Ho Chi MinhNajgorsza atrakcja w Wietnamie: wizyta w Sa Dec w domu znanym z powieści The Lover (zupełne nieporozumienie, ale pani na miejscu była podniecona opowiadaniem całej historii
;)Najlepsza atrakcja w Kambodży: AngkorNajgorsza atrakcja w Kambodży: przejście przez Phnom Penh i Siem Reap, będąc 1000 razy pytanym „tuk tuk, sir?”
;)Najlepsza atrakcja w Tajlandii: snorkeling w okolicach Phi PhiNajgorsza atrakcja w Tajlandii: Wielki Pałac Królewski – głośno, tłoczno, drogo (500 bahtów)
„Kurczaków” na pewno nie przebiję, ale też chciałem podzielić się relacją z krótkiej podróży po Azji Południowo-Wschodniej :) Wyprawa nie była aż tak bardzo budżetowa, kto wie, czy jeszcze zawitam w ten region świata, więc czasem można sobie było pozwolić. Poza tym podróżowałem z drugą osobą, więc przynajmniej koszty hoteli można było na dwoje podzielić. Muszę na początku wspomnieć, że jestem zwolennikiem raczej szybkiego podróżowania, nie zatrzymując się zbyt długo w jednym miejscu.
Pomysł na trasę podróży zrodził się po znalezieniu ciekawych biletów w Etihad, na trasie Wiedeń – Düsseldorf – Abu Zabi – Ho Chi Minh oraz Bangkok – Abu Zabi – Berlin. Cena wyniosła ok. 1900 zł (można było znaleźć nawet około 1750 zł, ale w terminie, który mi nie pasował).
Czyli zwiedzamy Wietnam, Kambodżę i Tajlandię. Na każdy kraj średnio po 5 dni. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to śmiesznie krótko, dla mnie idealnie :)
Podróżowaliśmy w dniach 6-23.11.2014. Dzieki temu, że po drodze było święto, plus dodatkowy dzień urlopu za 1 listopada, zużyłem tylko 10 dni urlopu.
Zaczynamy...
6.11.2014 Katowice – Wiedeń – Düsseldorf
Pierwszy etap podróży to przejazd na lotnisko w Wiedniu. PolskiBus nie wchodził w grę, bo musielibyśmy jechać dzień wcześniej i czekać do wieczora na lot (18:55). Wybraliśmy pociąg z Katowic (coś ok. 120 zł) o 9:30, na miejscu miał być po 14. Potem pomyślałem, że właściwie to mogliśmy wsiąść w Bohuminie, do którego mieliśmy bliżej... Nie wiem czemu, ale jakoś olałem czytanie o transporcie na lotnisko i potem upierałem się, żeby wysiąść na stacji Wien Simmering, która na mapie jest najbliżej lotniska. Błąd ;) Na szczęście bez wielkich konsekwencji, bo sporo czasu do lotu. Przed dworcem jest mały dworzec autobusowy, ale bez połączenia na lotnisko... Przynajmniej żadnego logicznego. Z pomocą spotkanej na przystanku Austriaczki wsiedliśmy do autobusu na stację kolejową w Schwechat, a stamtąd już tylko 2 przystanki na lotnisko.
Pierwszy lot odbyliśmy do Düsseldorfu na pokładzie A320 linii Niki. Na przesiadkę mieliśmy tylko 40 minut, ale że lot z Wiednia wylądował nawet przed czasem, nie było żadnych problemów ze zdążeniem na lot do Abu Zabi. Przesiadka do A332 Air Berlin.
7.11.2014 Abu Zabi – Ho Chi Minh
W Abu Zabi wylądowaliśmy po 6 rano. Dojeżdżając do terminalu można było obserwować, jak pełną parą idzie budowa nowego terminalu pasażerskiego, który ma być gotowy w 2017 roku.
Lotnisko w Abu Zabi teraz
Lotnisko w Abu Zabi w 2017
Znowu przesiadka, tym razem do A332 linii Etihad. Po około 7 godzinach lotu wylądowaliśmy w Ho Chi Minh.
Wiza do Wietnamu
Można ją załatwić przed wyjazdem w ambasadzie, ale jest to i droższe, i bardziej kłopotliwe (niepotrzebna podróż do Warszawy). Wizę można otrzymać także po przybyciu na teren Wietnamu, ale tylko na trzech międzynarodowych lotniskach. Jeśli ktoś chce wjechać drogą lądową musi załatwić sobie wizę wcześniej.
Aby uzyskać wizę na lotnisku, trzeba wcześniej przez jednego z pośredników postarać się o promesę wizową. Ja korzystałem z http://vietnamvisapro.net/, więc mogę ich polecić (wyszło po $9 na osobę, przy większych grupach jeszcze taniej). Po wypełnieniu formularza i opłacie, w ciągu 2 dni roboczych dostaniemy promesę – dokument, w którym wyczytamy, że „niżej wymienione osoby mogą wjechać do Wietnamu”. To, że na tej liście poza nami znajdą się inne nazwiska, wraz z numerami paszportów to normalne.
Uzyskanie wizy zajęło nam co najmniej godzinę, mimo, że udało nam się szybko złożyć w okienku paszport, wniosek wizowy, zdjęcie i wydruk promesy. Zdjęcie podobno powinno mieć wymiary 4 x 6 cm, ale to jest po prostu ich wymiar zdjęcia paszportowego. Nasze wymiary (3,5 x 4,5 cm) też są w porządku. Za wizę jednokrotnego wjazdu na miesiąc zapłaciliśmy $45.
Nareszcie. Legalnie jesteśmy w Socjalistycznej Republice Wietnamu! Najtańsza opcja dojazdu do centrum to autobus, ale kursuje tylko do 18:00. Polecane taksówki to Mai Linh i Vinasun (z zaznaczeniem, żeby uważać na podróbki o podobnych nazwach). Ale ja akurat wypróbowałem Blacklane i zamówiłem dowóz do hotelu. Co prawda w wersji ekonomicznej, więc żadna super limuzyna nie podjechała.
Pierwsze trzy noclegi mieliśmy w The Spring Hotel, przeciętny, trzygwiazdkowy hotel, gdzie najbardziej atrakcyjnie wygląda lobby… Po odświeżeniu się wyruszyliśmy na nocne zapoznanie z miastem. A dzień zakończyliśmy grillowaniem z Saigonem.
Opera w Ho Chi Minh
Wołowina i okra (piżmian jadalny)
Ośmiornica to jednak nie jedzenie w moim typie...
Saigon w Sajgonie8.11.2014 Ho Chi Minh
Pierwszy dzień po przylocie przeznaczyliśmy na zwiedzanie Ho Chi Minh. Jeden dzień spokojnie wystarczy (a nawet pół), ponieważ nie ma tu zbyt wiele takich „typowych” atrakcji turystycznych. Na pewno takim obowiązkowym punktem jest Muzeum Pozostałości Wojennych (którego pierwotną nazwę można by przetłumaczyć jako Muzeum Amerykańskich Zbrodni Wojennych Exhibition House for US and Puppet Crimes). Wystawy odnoszą się głównie do amerykańskiej wojny wietnamskiej, ale są też eksponaty z czasów francuskich, jak na przykład gilotyna. Muzeum mimo zmiany nazwy nadal jest mocno antyamerykańskie. Wstęp kosztował chyba 15000 dongów (czyli mniej niż dolara - $1 = ok. 21000 dongów). Zawsze lubię coś wynieść z takiej wizyty (oczywiście nie chodzi o eksponaty ;) – z tej zapamiętam wystawę poświęconą „czynnikowi pomarańczowemu” Agent Orange, silną trucizną, rozpylaną, aby zniszczyć lasy, w których ukrywali się północni Wietnamczycy. Oprócz niszczenia roślinności, Agent Orange miał też katastrofalny wpływ na zdrowie ludzi, powodując zwiększoną zachorowalność na choroby nowotworowe, czy też defekty genetyczne – także wśród Amerykanów.
Muzeum Pozostałości Wojennych
Zapewne najsłynniejsze zdjęcie z wojny wietnamskiej
Innym zabytkiem jest Pałac Niepodległości (zwany też Pałacem Zjednoczenia). To tutaj 30 kwietnia 1975 roku czołg z Północy wjechał przez bramę, kończąc ostatecznie wojnę wietnamską. Cena wstępu: 30000 dongów.
Pałac Niepodległości
Na uwagę zasługuje też katedra Notre Dame, wybudowana w latach 1863-1880, pamiątka po francuskich kolonialistach.
Katedra Notre Dame
Odwiedziliśmy też chińską, taoistyczną pagodę Jadeitowego Cesarza (Jade Emperor Pagoda).
Jade Emperor Pagoda
Ale w Ho Chi Minh chyba najlepiej po prostu zrobić sobie spacer po mieście, zachwycić się zorganizowanym chaosem ruchu ulicznego (kilka milionów skuterów i motorów - zadziwiające, jak szybko można się przyzwyczaić do przechodzenia przez ulicę wśród przejeżdżających skuterów), zjeść coś lokalnego albo napić się wietnamskiej kawy. Wietnam z niej słynie, jest drugim na świecie eksporterem kawy, chociaż u nas raczej nie jest ona popularna. Ma całkiem inny smak i aromat, podawana jest razem z zaparzaczem (chyba, że z lodem, to już będzie gotowa). Nie byłem też wcześniej świadomy, że w Azji mają tak ciekawą kulturę, jeśli chodzi o kable…
Kable to po prostu sajgon…
Zwykły ruch uliczny w Ho Chi Minh
Widywało się też 5 osób na jednym motorze…
Na wieczór zostawiliśmy sobie wisienkę na torcie. Wycieczkę „z jedzeniem” organizowaną przez XO Tours. Trochę kosztuje ($72), ale nie żałuję ani jednego centa. Pomysł na wycieczkę jest taki: siadamy, jako pasażer skutera i zasuwamy przez pół miasta, zatrzymując się na jedzenie. Kierowcami w tej firmie są tylko kobiety, ubrane w tradycyjny strój (Ao Dai), z bardzo dobrym angielskim, będące też naszym osobistym przewodnikiem. Mamy okazję zobaczyć spory kawałek miasta, przejeżdżając przez bogatsze i biedniejsze części, a także przez targ w Chinatown.
Na jedzenie zatrzymujemy się w trzech miejscach, zaczynając od zupy (jakiejś ze środkowego Wietnamu – nie Pho), a potem między innymi krewetki, żaby (całe, nie tylko udka), mięso kozy, kałamarnice, przegrzebki (pycha!), małże, kraby. Nie przepadam szczególnie za owocami morza, ale tutaj bardzo mi smakowało. Wszystko z nieograniczoną ilością piwa, w towarzystwie kilkunastu innych turystów. A na koniec dla odważnych możliwość zjedzenia balut. Byłem tak pozytywnie nastawiony, że skosztowałbym wtedy wszystkiego, co mi podają. Dostałem akurat taką „lajtową” wersję, już obraną ze skorupki i w jakimś dobrym sosie. Smakuje jak… hmmm.. jajko z mięsem. Całkiem dobre. Rozkrajałem jajko łyżeczką, ale na szczęście nie trafiłem na jakiś ciężki widok, na przykład głowy i dzioba kaczki ;)
Wszyscy mówią "yo!" (na zdrowie)
Balut – I did it!
Jeśli miałbym komuś polecić jedną rzecz do zrobienia w Ho Chi Minh, to byłaby to właśnie Foodie Tour z XO Tours.@boryzo Kontynuuję :)
9.11.2014 Cu Chi
70 km na północny zachód od Ho Chi Minh znajduje się region Cu Chi, gdzie można zwiedzać tunele używane przez partyzantów z Wietkongu podczas wojny. System wydrążonych ręcznie tuneli miał ponad 200 km, do dzisiaj zachowanych jest 121 km. Do wyboru są dwa miejsca: Ben Dinh, leży bliżej Ho Chi Minh i jest bardziej zatłoczone – tam jeżdżą zorganizowane wycieczki (podobno od $5, bez biletu wstępu), tunele w tym miejscu są zrekonstruowane i także poszerzane, żeby pomieścić zachodnich turystów… Drugie miejsce to Ben Duoc, będące częścią oryginalnego systemu tuneli. Tutaj było spokojnie, nie spotkaliśmy żadnej zorganizowanej wycieczki. Z tego co przeczytałem zwiedzanie w obydwu jest podobne. Bilet wstępu: 90000 dongów. Na początku wyświetlany jest bardzo wiekowy film propagandowy, potem na makiecie przewodnik trochę opowiada. Następnie przechodzimy przez kolejne tunele – schodzimy po schodach i przechodzimy kilka/kilkanaście metrów. Czołgać się nie trzeba, ale dosyć mocno schylić (a przy moim wzroście bardzo mocno). Zazwyczaj przechodzimy do jakiejś komory, na przykład jest to sypialnia, szpital, jakaś sala narad. Kto nie da rady, może po prostu nie wchodzić i przejść górą. Jest też możliwość wejścia do jednego tunelu z bunkrem na końcu przez bardzo wąski otwór (łatwiej wejść niż wyjść, ale z małymi zadrapaniami dałem radę ;) Po drodze mijamy też rekonstrukcje pułapek stosowanych przez Wietkong oraz manufakturę sandałów, wykonywanych z opon. Na koniec do skosztowania jest tapioka – pożywienie partyzantów.
Wąskie wejście do tunelu – ja nie dam rady?
Bambusowa pułapka
Na terenie kompleksu jest też „świątynia”, a w środku wujek Ho
Dojazd do Cu Chi – Ben Duoc
Sam dojazd do tuneli może być już przygodą :) Najtańszą opcją jest skorzystanie z komunikacji miejskiej, nie jest to takie skomplikowane. W Ho Chi Minh wsiadamy do autobusu numer 13 – startuje z BẾN CV 23/9, ale na mapce Google’a możemy poszukać na jakich przystankach się zatrzymuje. Po wejściu do autobusu siadamy na miejsce, zaraz podejdzie do nas bileter, który zainkasuje zawrotną sumę 7000 dongów (trochę ponad 1 zł). Jedziemy tym autobusem ok. 1,5 godziny do końca, wysiadając na dworcu w Cu Chi. Teraz szukamy autobusu nr 79 (6000 dongów) i jedziemy nim, aż nie każą nam wysiąść (ok. 45 minut) – wiadomo, że obcokrajowiec w tych rejonach może jechać tylko w to miejsce. Przystanek jest zaraz obok wejścia na kompleks Ben Duoc. Standard autobusu znośny, bez rewelacji, ale było nawet coś na kształt klimatyzacji, więc nie było aż tak gorąco. Miejscowym to już na pewno, nie były rzadkością osoby wsiadające do autobusu w ciepłej bluzie z kapturem (w środku dnia, ponad 30 stopni).10.11.2014 Delta Mekongu – Can Tho
Następne 2 dni to wycieczka po delcie Mekongu (plus trzeciego dnia przejazd do Kambodży). Tu już w ogóle zaszalałem z kosztami, bo wybrałem dosyć drogą wycieczkę z oferty firmy Handspan ($298). Z drugiej strony to i tak jeden z tańszych turystycznych regionów świata, więc można pozwolić sobie na trochę luksusu. W Ho Chi Minh można znaleźć sporo ofert na wycieczki po delcie (także jednodniowe), ale wolałem wcześniej wyszukać coś sprawdzonego i z dobrymi opiniami na Tripadvisor. Nasza wycieczka nosiła nazwę „Mekong Waterways – Saigon to Phnom Penh).
Po wymeldowaniu z hotelu w lobby czekał już na nas nasz przewodnik Quang (freelancer, pochodzący z jakiejś wioski w delcie– mogę dać namiary, jeśli ktoś potrzebuje przewodnika po Wietnamie :) Akcent miał taki, hmm... wietnamski, jak sam mówił dlatego, że angielskiego uczył się niestety tylko od wietnamskich nauczycieli, ale dało się go zrozumieć. Poza tym mówił bardzo płynnie i byłem pod wrażeniem bogactwa słownika. Wiedziałem, że grupy w tych wycieczkach są małe, ale nie spodziewałem się, że to my będziemy całą grupą… Okazało się, że mamy prywatnego przewodnika, a na dodatek też auto z kierowcą. W ofercie Handspan chwaliło się, że trasa biegnie poza turystycznymi miejscami i rzeczywiście pierwszego dnia innych turystów widzieliśmy tylko na postoju w zajeździe.
Może wymienię atrakcje, jakie na nas czekały tego dnia:
- godzinna wycieczka rowerowa po wioskach nad rzeką – łatwa trasa, bo dla skuterów drogi całe wybetonowane, tylko wąskie mostki mogły sprawiać problem. Możliwość zobaczenia wiejskich domów (zdarzały się też naprawdę bogate) i wielu różnych drzew owocowych.
Wszędzie pełno bananowców
Te już ścięte na sprzedaż
Dżakfrut – nie wiem, czy można w Polsce go dostać. Owoce mogą ważyć nawet 30kg!
Stacja benzynowa
- wizyta w rodzinie wietnamskiej na herbatę i pączki, przygotowane na naszych oczach
Wietnamskie pączki
- rejs po rzece prywatną łodzią (czyli znowu ekstra dla nas kierujący łodzią i kucharka)
Życie w delcie Mekongu
Życie w delcie Mekongu 2
- lunch na łódce, dużo i bardzo dobre jedzenie, plus lokalne owoce
Od lewej wietnamski banan (krótszy i słodszy od tych „naszych”), rambutan i longan (obydwa owoce podobne do liczi)
- wizyta w cegielni – sporo ich było widać po drodze
Cegielnia
Piec do wypalania cegieł od środka
Glina do wyrobu cegieł
- przypłynięcie do Sa Dec i przejście przez lokalny targ, a także wizyta w domu znanym z powieści i filmu The Lover – tylko dla fanów, my chcieliśmy stamtąd jak najszybciej uciec, szczególnie, że pani, która nas tam oprowadzała miała raczej mało zrozumiały angielski akcent ;)
Targ w Sa Dec- między innymi rambutany, pitaje i surowe mięso…
- przejazd lokalnymi drogami do Can Tho i zameldowanie w całkiem przyzwoitym hotelu Hau Giang (chyba lepszym, niż jakikolwiek, który sam rezerwowałem na tę podróż)
Can Tho to duże miasto (ponad milion mieszkańców), po zakwaterowaniu już samodzielnie zwiedziliśmy centrum miasta, razem z nocnym targiem. W małej restauracji miałem ochotę na wypróbowanie czegoś ciekawego. W menu w oczy rzuciła się pozycja „Snake”. Nie wiem jaki to był wąż, nie wiem nawet jak wyglądał w całości, bo podany był już pokrojony w cienkie paski mięsa z warzywami. Wiem, że był niesamowicie dobry!
Wąż z warzywami
Can Tho – pomnik wodza11.11.2014 Delta Mekongu – Can Tho – Chau Doc
Kolejny dzień wycieczki rozpoczynamy od wizyty na pływającym targu Cai Rang. Nie byliśmy tam wcześnie rano, to pewnie tłumaczy dlaczego nie było tam zbytnio wielkiego ruchu. Właściwie to wyobrażałem to sobie inaczej, że będzie tam pełno małych łódek, wzdłuż których będziemy przepływali, a właściwie to w większości to były większe statki, więc była to raczej hurtownia, w której zaopatrują się mniejsi sprzedawcy :) Każdy taki statek miał na długim palu wywieszony towar, który sprzedaje.
Handel kwitnie, a łodzie to często też domy, co widać po rozwieszonym praniu
Podobno na prowincji w domu są dwie najważniejsze rzeczy. Pierwsza to telewizor, a druga hamak
Naprawdę widać, że targ jest autentyczny, a nie pod turystów
Następnie podpłynęliśmy pod manufakturę makaronu ryżowego. Pokazane były wszystkie etapy wyrobu makaronu. W piecu pali się łuskami z ryżu, a popiół jest używany jako nawóz. Łuskami ryżowymi pali się także w cegielniach, o których pisałem poprzedniego dnia. Delta Mekongu to wietnamskie zagłębie ryżowe, gdzie zbiory są 3 razy w roku (przy 2 razach w innych częściach kraju).
Makaron ryżowy zaczyna jako placek
Suszy się na słońcu
I na końcu jest pocięty
Popływaliśmy to czas trochę pochodzić. Mieliśmy godzinny spacer, obserwując życie mieszkańców delty.
Znowu bananowce, a przodem idzie nasz przewodnik
Dużo dżakfrutów. Bardzo mi smakowały.
Dobra woda zdrowia doda!
Mycie naczyń w Mekongu
Po spacerze powrót do Can Tho na lunch, a potem już przejazd do Chau Doc, leżącego niedaleko granicy z Kambodżą. Tutaj dołączyła do nas para angielskich emerytów, więc w końcu mieliśmy jakieś towarzystwo. Po zameldowaniu w hotelu pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem, otrzymując jeszcze bilety na jutrzejszą podróż do Kambodży. Wyruszyliśmy na spacer po mieście, które ma około 150 tys. mieszkańców. Warto tu pamiętać o czymś przeciw komarom, bo jak powiedział nasz przewodnik miasto jest znane z dużej ich ilości. I rzeczywiście były widoczne chodząc po mieście i siedząc w restauracji. W Ho Chi Minh żadnego nie widziałem. Doszliśmy do rzeki, żeby zobaczyć pomnik ku czci jaśnie pangi i wróciliśmy do hotelu.
Chau Doc – pomnik królowej Mekongu12.11.2014 Chau Doc – Phnom Penh
Czas opuścić Wietnam drogą wodną. Według planu wycieczki po śniadaniu na przystań miała nas zawieźć taksówka. I rzeczywiście już przed hotelem na nas czekała… rowerowa taksówka. Nie była gadatliwa, poza pytaniem już w trakcie jazdy czy dostanie napiwek ;) Zostały nam resztki dongów, w sumie każdy dostał gdzieś około równowartości dolara, a my pozbyliśmy się waluty.
Taxi na „speed boat”
Łódź, którą płyniemy w stronę Kambodży dumnie nazywa się Hang Chau Express Boat. Bilet mieliśmy w cenie wykupionej wycieczki, ale gdyby ktoś chciał kupić sobie tylko taki przejazd to kosztuje $25. W cenie jest nawet jakaś torba z „lunchem”. Po jakimś czasie jeden z członków załogi ogłasza, że będzie zbierał paszporty i pieniądze. Wszyscy je oddają oprócz nas i pary Belgów. My ze stwierdzeniem, że damy sobie sami radę na granicy. Policzyli sobie $2 od każdego paszportu za jakże skomplikowaną usługę podania paszportu pogranicznikom… Jeszcze do nas takim obrażonym tonem powiedział, że jak chcemy sami to będziemy na końcu. Jakby to robiło jakąś różnicę skoro wszyscy płyniemy jedną łódką – i tak muszą czekać na wszystkich ;) Jeśli liczyć, że zebrali pieniądze od 20 osób, to $40 za podanie paszportów to ładny zarobek.
Najpierw zatrzymujemy się na granicy wietnamskiej, stempel do paszportu i płyniemy dalej. Następny przystanek - granica kambodżańska. Bardzo wyluzowany posterunek na świeżym powietrzu, popijają sobie kawę z lodem. My „za karę” musimy sami dać paszporty i zapłacić. $32 – od niedawna koszt miesięcznej wizy turystycznej wzrósł z $20 do $30. A te dodatkowe $2 to „opłata manipulacyjna”, nie do pominięcia – Belgom się nie udało, choć próbowali, więc już się też nie wykłócaliśmy. Czytałem już wcześniej, że to tutaj normalne i byłem przygotowany na tę opłatę ekstra. Kolejna wiza w paszporcie i ruszamy dalej w stronę stolicy, obserwując życie nad Mekongiem. Cała podróż z Chau doc do Phnom Penh trwała ok. 5-6 godzin (włączając przejścia graniczne).
Nasz speed boat na granicy z Kambodżą
Statki mają oczy – podobno do odstraszania rzecznych demonów
Granica wietnamsko-kambodżańska – po lewej posterunek
Wioska już w Kambodży