Kolejny dzień to wycieczka szybką łodzią motorową (albo speedboatem
;) w stronę wysp Phi Phi. Za 1500 baht. Taka, jak opisana tutaj na stronie Krabi Trak. Spokojnie można też na miejscu kupić, bo w Ao Nang jest pełno agencji turystycznych. Phi Phi to zespół 6 wysp, z których dwie największe to Koh Phi Phi Don (jedyna zamieszkała) oraz Koh Phi Phi Ley (park narodowy).
Mieliśmy świetne miejsca z przodu łódki – wystawieni na pierwszy ogień
:) Polecam zdecydowanie, zamiast chowania się w osłoniętym tyle. Z przodu było miejsce dla 6 osób, ale dzięki temu, że niewielu się tam cisnęło udało się tam usiąść. Dobrze, że morze było spokojne, bo mogę sobie tylko wyobrazić jak tam by trzęsło na większych falach (czasem się wpadało w taką dziurę pomiędzy falami i uderzenie było odczuwalne
;) Zanosiło się cały czas na deszcz, ale szczęśliwie tylko trochę pokropiło.
Już sama jazda była nie lada frajdą (potrzeba około godziny, żeby dotrzeć na wyspy), a po drodze jeszcze parę przystanków (nie jestem już pewny kolejności): - Bamboo Island (Koh Mai Pai) – nie wiem, czy były bambusy, za to była ładna plaża i przejrzysta woda – mieliśmy jakieś pół godziny żeby popływać - potem zatrzymaliśmy się gdzieś na snorkeling, ale nie pamiętam nazwy. Prawdę powiedziawszy to był mój pierwszy raz, więc byłem zachwycony rafą i rybkami, które jeszcze były wabione chlebem
:) - Viking Cave – w środku podobno są gniazda jaskółek zbierane na zupę i jakieś malowidła o nieznanym pochodzeniu, ale my tylko przepływamy obok, więc nie wiem czy można tam tak po prostu wejść - PiLeh Bay – ładna zatoka, do której jednak nie mogliśmy wpłynąć z powodu niskiego poziomu morza - Maya Bay – podobno „kultowa”, ponieważ kręcono tu film „Niebiańska plaża” z DiCaprio. Ładna plaża, ale jak jest na niej jeszcze z 200 ludzi to nie robi aż takiego wrażenia
;) - lunch w formie bufetu na największej wyspie Phi Phi Don - Monkey Beach – zgadnijcie skąd nazwa… Stajemy jakieś 50 metrów od brzegu ponownie na snorkeling, a więc fotka małp z daleka i do wody - podwodne życie jest ciekawsze
;)
Na łódce cały czas była dostępna butelkowana woda (zimna, trzymana w lodzie) i poczęstowali nas też owocami. Bardzo przyjemna wycieczka, snorkeling był świetny. Reklamują się, że po drodze można zobaczyć latające ryby – rzeczywiście, jedną udało mi się dojrzeć. To jeszcze trochę fotek.
To już na koniec dnia19.11.2014 Ao Nang – Bangkok
Krótki pobyt nad morzem dobiega końca i czas na powrót do Bangkoku. Jeszcze ostatni spacer plażą i spokojne wymeldowanie o 12:00. Tym razem idziemy w luksus i bierzemy taksówkę (a właściwie to raczej jakiś prywatny samochód z napisem „taxi”) za 600 bahtów. Docieramy na lotnisko i chwilę potem możemy zza okien obserwować sporą ulewę – dobrze, że tak nie było poprzedniego dnia… W ogóle mieliśmy szczęście na pogodę, jedyny porządny deszcz mieliśmy właśnie wtedy i podczas jednej nocy w Siem Reap - obydwa razy byliśmy wewnątrz budynku. Poza tym kilka razy coś ledwie kropiło, ale trudno to nazwać deszczem.
Na szczęście po wyjściu na płytę lotniska było już po deszczu
Do Bangkoku zabiera nas teraz AirAsia, po przylocie stajemy w kolejce po taksówkę i tym razem już jedziemy na taksometr na ulicę po angielsku zwaną Wireless Road. Myślałem, że nazwa ulicy jest związana z brakiem wiszących kabli, ale to nie to
:) Podobno mieściła się tu pierwsza stacja radiowa. Dlaczego akurat tutaj, a nie w pobliżu turystycznego Khao San Road? Druga część mojej wyprawy stwierdziła, że przy okazji naszej wizyty w Bangkoku chce zdawać jakiś finansowy egzamin, więc ja znalazłem przyjemny hotelik The Moonite Boutique Hotel w pobliżu ambasady brytyjskiej. Już po fakcie okazało się, że źle zrozumiałem i to miało być w pobliżu konsulatu, który jest z 2 km dalej, no ale trudno
;)
Wieczorem już głównie sam wybrałem się na zwiedzanie okolicy, w której jest bardzo dużo nowoczesnych centrów handlowych. Rozpoczynając od całkiem świeżego, jeszcze nieukończonego budynku, luksusowego Central Embassy, poprzez Central Chidlom, Siam Paragon, Central World, Amarin Plaza, Siam Center do MBK Center (i pewnie jeszcze parę inncyh) – naprawdę dużo. Na dodatek też handel uliczny. Dla lubiących zakupy zapewne raj. Ja jestem antyzakupowy
;) Ale pooglądać mogę i wszedłem też do MBK Center, gdzie na którymś piętrze (nie pamiętam) znajduje się „food court”, gdzie jest bardzo duży wybór azjatyckiego jedzenia. Trzeba tam wymienić gotówkę i doładować kartę, którą będziemy płacić za jedzenie i napoje. Wyczytałem, że jest otwarte do 22, ale okazało się, że jednak do 21, więc byłem zmuszony do bardzo szybkiego zamawiania i jedzenia, niektórzy już mi dosłownie przed nosem zamykali
;)
Tajski boks przed MBK Center
Snoopy. Jeden duży i wiele małych. Sztuka czy reklama?
W Bangkoku idą Święta…
Central Embassy – luksusowy dom handlowy20.11.2014 Bangkok
Skoro jeden (jedna
;)) z nas się egzaminuje (na szczęście z sukcesem!), to ja wybrałem się na samotne włóczenie się po mieście. Zacząłem od dostanie się bliżej centrum przy pomocy… wodnej taksówki. Żal byłoby nie skorzystać, tym bardziej, że przystanek był jakieś 100m od hotelu. Łódki kursują wzdłuż kanału Saen Saep. Przystanki są dobrze opisane, także po angielsku, z czytelnym opisem ile należy zapłacić za pokonaną trasę – maksimum to 20 bahtów. Ja płaciłem 12 bahtów, po drodze jeszcze jest przesiadka, bo tam są 2 linie. Po wejściu do łódki podejdzie do nas bileter, który porusza się po krawędzi łodzi – najlepiej chyba mieć odliczone, bo nie daję głowy za jego znajomość angielskich liczb
;) W łódce mieści się kilkadziesiąt osób, po bokach są takie płachty, które się dźwiga w czasie jazdy, żeby nie zostać pochlapanym. Piękny system. Transport wodny, już nie jest tak ważny, jak kiedyś, ale nadal przewożą ponad 60 tys. ludzi dziennie. Działa do 20:30 w tygodniu i do 19:00 w weekendy i święta. Więcej na stronie Khlong Saen Saep.
Wodna taksówka. Dach może się cały trochę opuszczać, żeby zmieścić się pod niższymi mostami.
Za sznurki ciągniemy, żeby podnieść płachtę.
Bangkok – jak w Wenecji
Po wyjściu na stały ląd miałem taki moment zawahania, w którą stronę mam iść i odezwał się do mnie jakiś miejscowy, który pokazał mi, że w tę stronę do pałacu, tu na wzgórze i jeszcze zapytał skąd jestem. Trochę czytałem wcześniej i już od razu człowiek podchodzi z dystansem do pomocnych ludzi w Bangkoku, ale akurat ten był miły, pomocny i nic nie ściemniał. Dopiero jutro mieliśmy spotkać inny typ… Na kierowców tuk tuków nawet nie zwracałem uwagi i powiedziałem sobie, że jak nie będzie trzeba to z ich usług korzystał nie będę. Jeszcze by mi zafundowali wycieczkę po jubilerach i krawcach
;) Na początku przeszedłem tylko obok świątyń Wat Ratchanatdaram i Wat Thepthidaram, żeby udać się na Złotą Górę (Golden Mountain), gdzie mieści się Wat Saket. Jest to też świetny punkt widokowy (wstęp darmowy).
Złota Góra
Wat Saket (Złota Góra) – zdjęcie niepozowane, ta dziewczynka weszła mi w kadr
;)
Wat Saket (Złota Góra)
Intrygująca scenka przy zejściu ze Złotej Góry
Gong – także przy zejściu ze Złotej Góry
Potem poszedłem w stronę pałacu królewskiego, ale nie miałem zamiaru go tego dnia zwiedzać. Więc jak szedłem obok i w stronę przeciwną do wejścia to już wołali za mną, że „nie tu, wejście jest tam!”. Spacerując udałem się w kierunku Chinatown. Niedaleko jest też dzielnica indyjska. Na skraju chińskiej przy pagodzie odezwał się do mnie taki starszy gość, który twierdził, że jest lekarzem ze szpitala (budynek obok) – nie wiem czy prawda, ale miał bardzo dobry angielski akcent, jak na mieszkańca Tajlandii
:) I tak po prostu pytał skąd jestem, gdzie byłem w Tajlandii, gdzie idę – zwykła miła rozmowa
:) A kierowałem się w stronę dworca kolejowego Hua Lamphong, po drodze jeszcze zahaczając o Wat Traimit ze złotym Buddą w środku (chyba 20 bahtów, żeby go zobaczyć).
Pagoda w Chinatown
Dzielnica indyjska
Wat Traimit
Wat Traimit (Złoty Budda)
Dworzec Hua Lamphong
Na stację poszedłem, żeby przetestować metro. Na razie jest tylko jedna linia o długości 20 km, ale w budowie są kolejne. Ceny za przejazd są zależne od ilości przejechanych stacji – widoczne na mapkach, kupowanie bez problemów (chyba, że ktoś nie wie, gdzie jedzie
;).
Metro – na razie jedyna linia i jej początek na Hua Lamphong
Z metra wyszedłem w dzielnicy Sukhumvit. Przeszedłem się ulicą Soi Cowboy – krótka ulica, a ma z 40 barów go-go. W środku dnia jednak cisza i spokój w tym miejscu
;)
Soi Cowboy
Stamtąd, żeby wrócić do hotelu wsiadłem w kolejny środek transportu: BTS Skytrain – naziemna kolej, tutaj są 2 linie o łącznej długości ponad 36 km. Cena biletu także zależy od ilości przejechanych stacji. Dla tych co jeżdżą więcej są też chyba jakieś karty (Rabbit Card).
BTS Skytrain
Wieczór spędziliśmy już razem na Khao San, wyszukując bary z muzyką na żywo. Starali się miejscowi, muzyka w porządku, czasem trochę z angielskim przy śpiewaniu mieli problem
;) Jedna flaszka, druga flaszka i taksówką do hotelu – nie pamiętam ile dokładnie, ale chyba nie więcej niż 70 bahtów.21.11.2014 Bangkok
Ostatni dzień w Azji to dalsze zwiedzanie Bangkoku. Na początku cieszyłem się, że mamy wylot o 2:00 następnego dnia, ale później to jednak nie było takie fajne chodzić w upale cały dzień, a potem wieczorem na lotnisko już bez prysznica
;)
Widok z dachu hotelu na Wireless Road, w tle Central Embassy
Zaczynamy zwiedzanie ponownie od przejazdu wodną taksówką w okolice Golden Mountain. I po wyjściu jeden z tutktukowców mówi, że dopiero tam można iść po 12, bo jest buddyjskie święto… ok – ściema nr 1. Idziemy w kierunku pałacu i w parku nieopodal zaczepia nas kolejny gość, który też twierdzi, że pałac teraz jest dostępny tylko dla miejscowych i mamy przyjść po 12. Ściema nr 2. Tylko nie rozumiałem po co, tak dla sportu? Bo rozumiem, gdyby potem zaraz nam jakiś tuk tuk zaoferował w zamian wycieczkę po mieście, ale nic takiego nie nastąpiło. Zresztą jak już się podejdzie do bramy Grand Royal Palace to słychać co chwilę komunikaty w stylu: „Proszę nie wierzyć nikomu, kto mówi, że pałac jest zamknięty lub trzeba przyjść później”.
Miłościwie panujący król Rama IX – od 1946 roku!
Cała ulica z takimi sklepami
Mapy w centrum ułatwiają orientację
Sam pałac to taka pozycja obowiązkowa w Bangkoku, ale drugi raz bym tam nie poszedł. Może to już przesyt w ilości zobaczonych buddyjskich świątyń? Tanio nie jest (500 bahtów), tłumy ludzi, a najbardziej hałaśliwi są Azjaci (tabliczki z prośbą o ciszę są ignorowane). Należy pamiętać o odpowiednim ubiorze: krótkie spodenki i odkryte ramiona nie przejdą. Oprócz budynków samego pałacu w środku kompleksu jest też świątynia Wat Phra Kaew z figurką Szmaragdowego Buddy (o wysokości 45cm, która w rzeczywistości jest jadeitowa).
Wielki Pałac Królewski
Wielki Pałac Królewski
Wielki Pałac Królewski
Wat Phra Kaew – świątynia Szmaragdowego Buddy
Po wyjściu z pałacu jedno drobne spięcie. Przeszliśmy może 100m i widzę, że pod murem stoi miejscowy, który rozmawia z dwiema turystkami i pokazuje na zegarek – więc wiadomo, co im mówi… Podszedłem do nich i mówię: „Nie wierzcie w to, co mówi, pałac jest otwarty, właśnie stamtąd wracamy”. Bardzo się to nie spodobało miejscowemu, który zaczął się na mnie wydzierać, że to „not your business” i coś tam jeszcze, nie wdawałem się w dyskusję, po prostu odwróciłem się na pięcie i odszedłem.
Zamiast tak stać, mogliby lać tych wszystkich cwaniaczków pod pałacem…
Następnie udaliśmy się do położonej obok świątyni Wat Pho (100 bahtów). Słynnej z posągu Leżącego Buddy (15m wysokości, 43m długości). Obok jest też 108 skarbonek, do każdej z nich należy wrzucić monetę (oczywiście można takie kupić na miejscu chyba za 20 bahtów) – to podobno na szczęście. Nie wiem, nie korzystaliśmy
;) Świątynia to nie tylko leżący Budda, cały kompleks ma 80 tys. metrów kwadratowych!
Wat Pho
Wat Pho – w całej rozciągłości
Wat Pho – duże stopy
To też w Wat Pho
Potem weszliśmy jeszcze raz na Golden Mountain i udaliśmy się na Khao San, celem zakupu jakichś pamiątek. Nie powiem, żeby było tam dużo ciekawych rzeczy, raczej w większości taki standardowy kicz. Ja byłem zadowolony z ładnego, ręcznie robionego magnesu z tuk tukiem
:)
Khao San Road
Ekstrawagancja na Khao San
Magnes na pamiątkę
Udaliśmy się jeszcze tylko na podobno słynne pad Thai w restauracji Thip Samai. Przepraszam, ono jest nawet „legendarne”. Nie wiem, mnie tyłka nie urwało, że się tak potocznie wyrażę
;) Teraz już tylko powrót do hotelu po bagaże i przejazd taksówką na główne lotnisko Suvarnabhumi. Pierwszy zatrzymany taksówkarz rzucił ceną 500 bahtów (a wcale nie pytałem za ile), więc od razu zamknąłem drzwi (słysząc jeszcze: „a ile dasz?”. A skąd ja mam wiedzieć ile powinno być?). Zaraz za nim zatrzymał się drugi, który jechał już na taksometr. Przez pierwsze pół godziny wpakowaliśmy się w straszny korek – nie wiem czy przejechaliśmy w tym czasie kilometr. Ale jak już wskoczyliśmy na autostradę to było w porządku. Trasa wyszła razem z opłatą za autostradę niecałe 250 bahtów, czyli połowę mniej niż zażyczył sobie pierwszy taksówkarz…
22.11.2014 Bangkok – Abu Zabi - Berlin
Tu już bez większych rewelacji. Bezproblemowy powrót do domu, najpierw Etihadem do Abu Zabi (Boeing 777-3FXER), a potem Air Berlin do Berlina Tegel (Airbus 330-223). W Berlinie jesteśmy przed 13, ale chyba z godzinę czekamy na bagaż (nasz był chyba na samym końcu). Do odjazdu Polskiego Busa o 18:50 mamy jeszcze sporo czasu. Pojechaliśmy więc pod Bramę Brandenburską i przeszliśmy aż do Alexanderplatz (z przerwą na kawę w McD
;). Stamtąd metrem w kierunku dworca autobusowego. Podróż autobusem w dużej części przespana
;)
23.11.2014 Katowice - Dom
Po 2:00 przyjechaliśmy na dworzec w Katowicach, gdzie czekał już na nas własny transport do domu.
To jeszcze moje krótkie podsumowanie odwiedzonych miejsc.WietnamHo Chi Minh:- Muzeum Pozostałosci Wojennych (15000 dongów)- Pałac Niepodległości (30000 dongów)- „Foodie tour” z XO Tours - $72, warta każdego centaTunele Cu Chi. Transport lokalnymi autobusami: 26000 dongów, wstęp: 90000 dongów Trzydniowa wycieczka „Delta Mekongu + trasnport do Phnom Penh” w Handspan - $298. 2 noclegi w dobrych hotelach ze śniadaniem, 2 lunche, wycieczka rowerowa (wizyta u wietnamskiej rodziny), wycieczka łodzią (wizyta w cegielni), targ pływający, manufaktura makaronu ryżowego, Sa Dec, Can Tho, Chau Doc, transport rzeką do Kambodży (Phnom Penh)KambodżaPhnom Penh- Pałac Królewski ($6)- masaż stóp w Seeing Hands ($7)- Killing Fields – bilet z audioprzewodnikiem $3 (dojazd tuk tukiem: $20, ale pewnie i za $15 się da)- więzienie Tuol Sleng- wycieczka rowerowa Wyspy Mekongu z Grasshopper Adventures ($39 – w cenie lunch, owoce, napoje)Siem Reap- Angkor: $20 jednodniowy bilet i $20 za obwożenie tuk tukiem (wliczone ekstra $5 za wschód)- rybne SPA - $2 za 20 minut (+piwo gratis)TajlandiaKrabi (Ao Nang)- wycieczka na Phi Phi (plażowanie, pływanie, snorkeling) – 1500 bahtówBangkok- Wielki Pałac Królewski: 500 bahtów- Wat Pho: 100 bahtów- Wat Saket (Złota Góra)- Wat Traimit (20 bahtów za zobaczenie Złotego Buddy)- Chinatown- Khao San Road i okolice- od groma centrów handlowych- jeszcze jakieś świątynie po drodze (w Bangkoku jest ich mnóstwo)Poza tym w każdym miejscu można dodać: włóczenie się
;)Wiadomo, że to był taki tylko delikatny przegląd każdego z krajów. W Wietnamie zobaczyliśmy tylko Ho Chi Minh i samo południe, więc tam jeszcze sporo do zobaczenia. Jeśli chodzi o Kambodżę to Phnom Penh i Siem Reap mi wystarczy, niekoniecznie musiałbym tu wracać. Nie znaczy, że mi się nie podobało – po prostu niekoniecznie lubię wracać w te same miejsca, szczególnie jeśli są tak daleko – tyle na świecie do zobaczenia
:) Tajlandia to ledwie dotknięta. Chcieliśmy gdzieś zobaczyć morze w trakcie podróży i Tajlandia najbardziej się do tego nadawała. Z powodów pozawakacyjnych musieliśmy też konkretnego dnia być w stolicy, czyli zwiedziliśmy tylko Krabi i Bangkok.Pierwszy pobyt w Azji uważam za bardzo udany
:)
kevin napisał:Na początku cieszyłem się, że mamy wylot o 2:00 następnego dnia, ale później to jednak nie było takie fajne chodzić w upale cały dzień, a potem wieczorem na lotnisko już bez prysznica
;)Z tego co się orientuję to na lotnisku BKK jest dostęp do prysznica
;) poza tym fajnie się czytało.
I na koniec jeszcze moje subiektywne podsumowanie „naj”
:)Najsmaczniejsze jedzenie: przegrzebki (z orzechami i sosem chili i pewnie jeszcze z czymś) w Ho Chi MinhNajgorsze jedzenie: paskudne tofu i niesmaczne sajgonki w Chau Doc – jedna podana z ekstra komarem
;)Najlepszy napój: wietnamska kawa (na gorąco i na zimno)Najgorszy napój: bardzo popularny kokosNajlepszy owoc: dżakfrut (w Wietnamie i Kambodży)Najgorszy owoc: brak, wszystkie dobre – duriana nie próbowałem
;)Najdroższy nocleg (za osobę, za noc): ok. 125 zł Aonang Princeville Resort & Spa w Ao Nang (Krabi)Najtańszy nocleg (za osobę, za noc): ok. 40 zł V&A Villa w Siem ReapNajbardziej sympatyczni: dzieci na prowincji w Kambodży wołające „hello!”Najmniej sympatyczni: cwaniaki w Bangkoku, wmawiające, że coś jest zamknięte z powodu święta…Najbardziej zorganizowane: trzydniowa wycieczka z Handspan po delcie Mekongu (jak się okazało dwuosobowa z prywatnym przewodnikiem)Największa improwizacja: bilet lotniczy do Krabi na 6:00, kupowany poprzedniego wieczora (za ok. 100 zł z bagażem) i nocleg na lotniskuNajszybciej: bus z granicy w Poipet do Bangkoku – kierowca dawał z siebie wszystkoNajwolniej: bus z Siem Reap do granicy w Poipet – wlekło się to strasznie i jeszcze dwie przerwy po drodzeNajśmieszniejsze: łaskoczące rybki w Siem ReapNajsmutniejsze: Killing Fields obok Phnom PenhNajlepsza atrakcja w Wietnamie: wycieczka na skuterach z lokalnym jedzeniem z firmą XO Tours po Ho Chi MinhNajgorsza atrakcja w Wietnamie: wizyta w Sa Dec w domu znanym z powieści The Lover (zupełne nieporozumienie, ale pani na miejscu była podniecona opowiadaniem całej historii
;)Najlepsza atrakcja w Kambodży: AngkorNajgorsza atrakcja w Kambodży: przejście przez Phnom Penh i Siem Reap, będąc 1000 razy pytanym „tuk tuk, sir?”
;)Najlepsza atrakcja w Tajlandii: snorkeling w okolicach Phi PhiNajgorsza atrakcja w Tajlandii: Wielki Pałac Królewski – głośno, tłoczno, drogo (500 bahtów)
Zachód w Ao Nang18.11.2014 Ao Nang – Phi Phi
Kolejny dzień to wycieczka szybką łodzią motorową (albo speedboatem ;) w stronę wysp Phi Phi. Za 1500 baht. Taka, jak opisana tutaj na stronie Krabi Trak. Spokojnie można też na miejscu kupić, bo w Ao Nang jest pełno agencji turystycznych. Phi Phi to zespół 6 wysp, z których dwie największe to Koh Phi Phi Don (jedyna zamieszkała) oraz Koh Phi Phi Ley (park narodowy).
Mieliśmy świetne miejsca z przodu łódki – wystawieni na pierwszy ogień :) Polecam zdecydowanie, zamiast chowania się w osłoniętym tyle. Z przodu było miejsce dla 6 osób, ale dzięki temu, że niewielu się tam cisnęło udało się tam usiąść. Dobrze, że morze było spokojne, bo mogę sobie tylko wyobrazić jak tam by trzęsło na większych falach (czasem się wpadało w taką dziurę pomiędzy falami i uderzenie było odczuwalne ;) Zanosiło się cały czas na deszcz, ale szczęśliwie tylko trochę pokropiło.
Już sama jazda była nie lada frajdą (potrzeba około godziny, żeby dotrzeć na wyspy), a po drodze jeszcze parę przystanków (nie jestem już pewny kolejności):
- Bamboo Island (Koh Mai Pai) – nie wiem, czy były bambusy, za to była ładna plaża i przejrzysta woda – mieliśmy jakieś pół godziny żeby popływać
- potem zatrzymaliśmy się gdzieś na snorkeling, ale nie pamiętam nazwy. Prawdę powiedziawszy to był mój pierwszy raz, więc byłem zachwycony rafą i rybkami, które jeszcze były wabione chlebem :)
- Viking Cave – w środku podobno są gniazda jaskółek zbierane na zupę i jakieś malowidła o nieznanym pochodzeniu, ale my tylko przepływamy obok, więc nie wiem czy można tam tak po prostu wejść
- PiLeh Bay – ładna zatoka, do której jednak nie mogliśmy wpłynąć z powodu niskiego poziomu morza
- Maya Bay – podobno „kultowa”, ponieważ kręcono tu film „Niebiańska plaża” z DiCaprio. Ładna plaża, ale jak jest na niej jeszcze z 200 ludzi to nie robi aż takiego wrażenia ;)
- lunch w formie bufetu na największej wyspie Phi Phi Don
- Monkey Beach – zgadnijcie skąd nazwa… Stajemy jakieś 50 metrów od brzegu ponownie na snorkeling, a więc fotka małp z daleka i do wody - podwodne życie jest ciekawsze ;)
Na łódce cały czas była dostępna butelkowana woda (zimna, trzymana w lodzie) i poczęstowali nas też owocami. Bardzo przyjemna wycieczka, snorkeling był świetny. Reklamują się, że po drodze można zobaczyć latające ryby – rzeczywiście, jedną udało mi się dojrzeć. To jeszcze trochę fotek.
To już na koniec dnia19.11.2014 Ao Nang – Bangkok
Krótki pobyt nad morzem dobiega końca i czas na powrót do Bangkoku. Jeszcze ostatni spacer plażą i spokojne wymeldowanie o 12:00. Tym razem idziemy w luksus i bierzemy taksówkę (a właściwie to raczej jakiś prywatny samochód z napisem „taxi”) za 600 bahtów. Docieramy na lotnisko i chwilę potem możemy zza okien obserwować sporą ulewę – dobrze, że tak nie było poprzedniego dnia… W ogóle mieliśmy szczęście na pogodę, jedyny porządny deszcz mieliśmy właśnie wtedy i podczas jednej nocy w Siem Reap - obydwa razy byliśmy wewnątrz budynku. Poza tym kilka razy coś ledwie kropiło, ale trudno to nazwać deszczem.
Na szczęście po wyjściu na płytę lotniska było już po deszczu
Do Bangkoku zabiera nas teraz AirAsia, po przylocie stajemy w kolejce po taksówkę i tym razem już jedziemy na taksometr na ulicę po angielsku zwaną Wireless Road. Myślałem, że nazwa ulicy jest związana z brakiem wiszących kabli, ale to nie to :) Podobno mieściła się tu pierwsza stacja radiowa. Dlaczego akurat tutaj, a nie w pobliżu turystycznego Khao San Road? Druga część mojej wyprawy stwierdziła, że przy okazji naszej wizyty w Bangkoku chce zdawać jakiś finansowy egzamin, więc ja znalazłem przyjemny hotelik The Moonite Boutique Hotel w pobliżu ambasady brytyjskiej. Już po fakcie okazało się, że źle zrozumiałem i to miało być w pobliżu konsulatu, który jest z 2 km dalej, no ale trudno ;)
Wieczorem już głównie sam wybrałem się na zwiedzanie okolicy, w której jest bardzo dużo nowoczesnych centrów handlowych. Rozpoczynając od całkiem świeżego, jeszcze nieukończonego budynku, luksusowego Central Embassy, poprzez Central Chidlom, Siam Paragon, Central World, Amarin Plaza, Siam Center do MBK Center (i pewnie jeszcze parę inncyh) – naprawdę dużo. Na dodatek też handel uliczny. Dla lubiących zakupy zapewne raj. Ja jestem antyzakupowy ;) Ale pooglądać mogę i wszedłem też do MBK Center, gdzie na którymś piętrze (nie pamiętam) znajduje się „food court”, gdzie jest bardzo duży wybór azjatyckiego jedzenia. Trzeba tam wymienić gotówkę i doładować kartę, którą będziemy płacić za jedzenie i napoje. Wyczytałem, że jest otwarte do 22, ale okazało się, że jednak do 21, więc byłem zmuszony do bardzo szybkiego zamawiania i jedzenia, niektórzy już mi dosłownie przed nosem zamykali ;)
Tajski boks przed MBK Center
Snoopy. Jeden duży i wiele małych. Sztuka czy reklama?
W Bangkoku idą Święta…
Central Embassy – luksusowy dom handlowy20.11.2014 Bangkok
Skoro jeden (jedna ;)) z nas się egzaminuje (na szczęście z sukcesem!), to ja wybrałem się na samotne włóczenie się po mieście. Zacząłem od dostanie się bliżej centrum przy pomocy… wodnej taksówki. Żal byłoby nie skorzystać, tym bardziej, że przystanek był jakieś 100m od hotelu. Łódki kursują wzdłuż kanału Saen Saep. Przystanki są dobrze opisane, także po angielsku, z czytelnym opisem ile należy zapłacić za pokonaną trasę – maksimum to 20 bahtów. Ja płaciłem 12 bahtów, po drodze jeszcze jest przesiadka, bo tam są 2 linie. Po wejściu do łódki podejdzie do nas bileter, który porusza się po krawędzi łodzi – najlepiej chyba mieć odliczone, bo nie daję głowy za jego znajomość angielskich liczb ;) W łódce mieści się kilkadziesiąt osób, po bokach są takie płachty, które się dźwiga w czasie jazdy, żeby nie zostać pochlapanym. Piękny system. Transport wodny, już nie jest tak ważny, jak kiedyś, ale nadal przewożą ponad 60 tys. ludzi dziennie. Działa do 20:30 w tygodniu i do 19:00 w weekendy i święta. Więcej na stronie Khlong Saen Saep.
Wodna taksówka. Dach może się cały trochę opuszczać, żeby zmieścić się pod niższymi mostami.
Za sznurki ciągniemy, żeby podnieść płachtę.
Bangkok – jak w Wenecji
Po wyjściu na stały ląd miałem taki moment zawahania, w którą stronę mam iść i odezwał się do mnie jakiś miejscowy, który pokazał mi, że w tę stronę do pałacu, tu na wzgórze i jeszcze zapytał skąd jestem. Trochę czytałem wcześniej i już od razu człowiek podchodzi z dystansem do pomocnych ludzi w Bangkoku, ale akurat ten był miły, pomocny i nic nie ściemniał. Dopiero jutro mieliśmy spotkać inny typ… Na kierowców tuk tuków nawet nie zwracałem uwagi i powiedziałem sobie, że jak nie będzie trzeba to z ich usług korzystał nie będę. Jeszcze by mi zafundowali wycieczkę po jubilerach i krawcach ;)
Na początku przeszedłem tylko obok świątyń Wat Ratchanatdaram i Wat Thepthidaram, żeby udać się na Złotą Górę (Golden Mountain), gdzie mieści się Wat Saket. Jest to też świetny punkt widokowy (wstęp darmowy).
Złota Góra
Wat Saket (Złota Góra) – zdjęcie niepozowane, ta dziewczynka weszła mi w kadr ;)
Wat Saket (Złota Góra)
Intrygująca scenka przy zejściu ze Złotej Góry
Gong – także przy zejściu ze Złotej Góry
Potem poszedłem w stronę pałacu królewskiego, ale nie miałem zamiaru go tego dnia zwiedzać. Więc jak szedłem obok i w stronę przeciwną do wejścia to już wołali za mną, że „nie tu, wejście jest tam!”. Spacerując udałem się w kierunku Chinatown. Niedaleko jest też dzielnica indyjska. Na skraju chińskiej przy pagodzie odezwał się do mnie taki starszy gość, który twierdził, że jest lekarzem ze szpitala (budynek obok) – nie wiem czy prawda, ale miał bardzo dobry angielski akcent, jak na mieszkańca Tajlandii :) I tak po prostu pytał skąd jestem, gdzie byłem w Tajlandii, gdzie idę – zwykła miła rozmowa :) A kierowałem się w stronę dworca kolejowego Hua Lamphong, po drodze jeszcze zahaczając o Wat Traimit ze złotym Buddą w środku (chyba 20 bahtów, żeby go zobaczyć).
Pagoda w Chinatown
Dzielnica indyjska
Wat Traimit
Wat Traimit (Złoty Budda)
Dworzec Hua Lamphong
Na stację poszedłem, żeby przetestować metro. Na razie jest tylko jedna linia o długości 20 km, ale w budowie są kolejne. Ceny za przejazd są zależne od ilości przejechanych stacji – widoczne na mapkach, kupowanie bez problemów (chyba, że ktoś nie wie, gdzie jedzie ;).
Metro – na razie jedyna linia i jej początek na Hua Lamphong
Z metra wyszedłem w dzielnicy Sukhumvit. Przeszedłem się ulicą Soi Cowboy – krótka ulica, a ma z 40 barów go-go. W środku dnia jednak cisza i spokój w tym miejscu ;)
Soi Cowboy
Stamtąd, żeby wrócić do hotelu wsiadłem w kolejny środek transportu: BTS Skytrain – naziemna kolej, tutaj są 2 linie o łącznej długości ponad 36 km. Cena biletu także zależy od ilości przejechanych stacji. Dla tych co jeżdżą więcej są też chyba jakieś karty (Rabbit Card).
BTS Skytrain
Wieczór spędziliśmy już razem na Khao San, wyszukując bary z muzyką na żywo. Starali się miejscowi, muzyka w porządku, czasem trochę z angielskim przy śpiewaniu mieli problem ;) Jedna flaszka, druga flaszka i taksówką do hotelu – nie pamiętam ile dokładnie, ale chyba nie więcej niż 70 bahtów.21.11.2014 Bangkok
Ostatni dzień w Azji to dalsze zwiedzanie Bangkoku. Na początku cieszyłem się, że mamy wylot o 2:00 następnego dnia, ale później to jednak nie było takie fajne chodzić w upale cały dzień, a potem wieczorem na lotnisko już bez prysznica ;)
Widok z dachu hotelu na Wireless Road, w tle Central Embassy
Zaczynamy zwiedzanie ponownie od przejazdu wodną taksówką w okolice Golden Mountain. I po wyjściu jeden z tutktukowców mówi, że dopiero tam można iść po 12, bo jest buddyjskie święto… ok – ściema nr 1. Idziemy w kierunku pałacu i w parku nieopodal zaczepia nas kolejny gość, który też twierdzi, że pałac teraz jest dostępny tylko dla miejscowych i mamy przyjść po 12. Ściema nr 2. Tylko nie rozumiałem po co, tak dla sportu? Bo rozumiem, gdyby potem zaraz nam jakiś tuk tuk zaoferował w zamian wycieczkę po mieście, ale nic takiego nie nastąpiło. Zresztą jak już się podejdzie do bramy Grand Royal Palace to słychać co chwilę komunikaty w stylu: „Proszę nie wierzyć nikomu, kto mówi, że pałac jest zamknięty lub trzeba przyjść później”.
Miłościwie panujący król Rama IX – od 1946 roku!
Cała ulica z takimi sklepami
Mapy w centrum ułatwiają orientację
Sam pałac to taka pozycja obowiązkowa w Bangkoku, ale drugi raz bym tam nie poszedł. Może to już przesyt w ilości zobaczonych buddyjskich świątyń? Tanio nie jest (500 bahtów), tłumy ludzi, a najbardziej hałaśliwi są Azjaci (tabliczki z prośbą o ciszę są ignorowane). Należy pamiętać o odpowiednim ubiorze: krótkie spodenki i odkryte ramiona nie przejdą. Oprócz budynków samego pałacu w środku kompleksu jest też świątynia Wat Phra Kaew z figurką Szmaragdowego Buddy (o wysokości 45cm, która w rzeczywistości jest jadeitowa).
Wielki Pałac Królewski
Wielki Pałac Królewski
Wielki Pałac Królewski
Wat Phra Kaew – świątynia Szmaragdowego Buddy
Po wyjściu z pałacu jedno drobne spięcie. Przeszliśmy może 100m i widzę, że pod murem stoi miejscowy, który rozmawia z dwiema turystkami i pokazuje na zegarek – więc wiadomo, co im mówi… Podszedłem do nich i mówię: „Nie wierzcie w to, co mówi, pałac jest otwarty, właśnie stamtąd wracamy”. Bardzo się to nie spodobało miejscowemu, który zaczął się na mnie wydzierać, że to „not your business” i coś tam jeszcze, nie wdawałem się w dyskusję, po prostu odwróciłem się na pięcie i odszedłem.
Zamiast tak stać, mogliby lać tych wszystkich cwaniaczków pod pałacem…
Następnie udaliśmy się do położonej obok świątyni Wat Pho (100 bahtów). Słynnej z posągu Leżącego Buddy (15m wysokości, 43m długości). Obok jest też 108 skarbonek, do każdej z nich należy wrzucić monetę (oczywiście można takie kupić na miejscu chyba za 20 bahtów) – to podobno na szczęście. Nie wiem, nie korzystaliśmy ;) Świątynia to nie tylko leżący Budda, cały kompleks ma 80 tys. metrów kwadratowych!
Wat Pho
Wat Pho – w całej rozciągłości
Wat Pho – duże stopy
To też w Wat Pho
Potem weszliśmy jeszcze raz na Golden Mountain i udaliśmy się na Khao San, celem zakupu jakichś pamiątek. Nie powiem, żeby było tam dużo ciekawych rzeczy, raczej w większości taki standardowy kicz. Ja byłem zadowolony z ładnego, ręcznie robionego magnesu z tuk tukiem :)
Khao San Road
Ekstrawagancja na Khao San
Magnes na pamiątkę
Udaliśmy się jeszcze tylko na podobno słynne pad Thai w restauracji Thip Samai. Przepraszam, ono jest nawet „legendarne”. Nie wiem, mnie tyłka nie urwało, że się tak potocznie wyrażę ;)
Teraz już tylko powrót do hotelu po bagaże i przejazd taksówką na główne lotnisko Suvarnabhumi. Pierwszy zatrzymany taksówkarz rzucił ceną 500 bahtów (a wcale nie pytałem za ile), więc od razu zamknąłem drzwi (słysząc jeszcze: „a ile dasz?”. A skąd ja mam wiedzieć ile powinno być?). Zaraz za nim zatrzymał się drugi, który jechał już na taksometr. Przez pierwsze pół godziny wpakowaliśmy się w straszny korek – nie wiem czy przejechaliśmy w tym czasie kilometr. Ale jak już wskoczyliśmy na autostradę to było w porządku. Trasa wyszła razem z opłatą za autostradę niecałe 250 bahtów, czyli połowę mniej niż zażyczył sobie pierwszy taksówkarz…
22.11.2014 Bangkok – Abu Zabi - Berlin
Tu już bez większych rewelacji. Bezproblemowy powrót do domu, najpierw Etihadem do Abu Zabi (Boeing 777-3FXER), a potem Air Berlin do Berlina Tegel (Airbus 330-223). W Berlinie jesteśmy przed 13, ale chyba z godzinę czekamy na bagaż (nasz był chyba na samym końcu). Do odjazdu Polskiego Busa o 18:50 mamy jeszcze sporo czasu. Pojechaliśmy więc pod Bramę Brandenburską i przeszliśmy aż do Alexanderplatz (z przerwą na kawę w McD ;). Stamtąd metrem w kierunku dworca autobusowego. Podróż autobusem w dużej części przespana ;)
23.11.2014 Katowice - Dom
Po 2:00 przyjechaliśmy na dworzec w Katowicach, gdzie czekał już na nas własny transport do domu.
Dziękuję za uwagę. Koniec podróży :)